 Od kiedy tylko pamiętam zawsze lubiłem Krasnoludy, w każdej grze,
kiedy można było wybrać rasę zawsze to robiłem. Fascynowała mnie ich
tajemniczość, siła, to, że najczęściej mieszkały w kopalniach (przeważnie
złota), albo ich wielkie topory, które stosowali w walce i oczywiście ich
długie brody. Właśnie ich jest najwięcej w książce Wojciecha Świdziniewskiego
a do tego elfy, nieumarli, barbarzyńcy a nawet jeden wampir i smok się trafiły,
czyli to, co klasyczne, archetypiczne fantasy powinno mieć!
Od kiedy tylko pamiętam zawsze lubiłem Krasnoludy, w każdej grze,
kiedy można było wybrać rasę zawsze to robiłem. Fascynowała mnie ich
tajemniczość, siła, to, że najczęściej mieszkały w kopalniach (przeważnie
złota), albo ich wielkie topory, które stosowali w walce i oczywiście ich
długie brody. Właśnie ich jest najwięcej w książce Wojciecha Świdziniewskiego
a do tego elfy, nieumarli, barbarzyńcy a nawet jeden wampir i smok się trafiły,
czyli to, co klasyczne, archetypiczne fantasy powinno mieć!Nie ma tu jednego głównego bohatera i nawet jak by ktoś próbował stwierdzić, kto w tej książce nim jest, miał by problem. Tu dwie postacie odgrywają główne role.
Dolgthrasir najstarszy z krasnoludów i dzięki temu noszący najdłuższa brodę w kopalni Hamdriholm, co za tym idzie trzymający władze nad całą kopalnią. Robiąc interesy, które jego zdaniem przyniosą im dochody, często odstępuje od tradycji i łamie to, co było od tysięcy lat. To dzięki mu w kopalni pojawiają się takie indywidua jak wampir uciekający przed królewskim patrolem, lub banda martwiaków, którzy to namawiają starca na rozkręcenie hotelu dla nieumarłych w kopalni.
 















