Od kiedy tylko pamiętam zawsze fascynowały mnie Indie. Ten magiczny i
tajemniczy kraj, gdzie tradycja ściera się z nowoczesnością, a buddyjscy mnisi
z biznesmenami z mercedesów. Jednym z moich marzeń jest to by zwiedzić całe
Indie od Gór po Morze. Więc, gdy tylko zobaczyłem tę książkę w księgarni długo
się nie zastanawiałem nad kupnem tylko po prostu to zrobiłem.
Autorem książki jest Jarosław Kret. Większości z was teraz na pewno przypomina sobie,
że to ten pan, co prowadził prognozę pogody w telewizji. Ale uważanie go tylko
i wyłącznie za pana pogodynka była by dla niego bardzo krzywdząca gdyż Kret
przede wszystkim jest dziennikarzem i fotoreporterem. Z wykształcenia, co
i mnie zaskoczyło jest egiptologiem. Ale Kret tak jak każdy ma swoje
pasje, jedną z nich jest podróżowanie.
Książka jest reportażem z podróżny, jakie autor odbył do Indii. Jest to
bardzo osobiste spojrzenie na kraj tak inny od naszego. Jak sam Kret w książce
przyznaje nigdy nie chciał tam lecieć. Bo w końcu jest wiele pięknych
miejsc do zobaczenia. A tam tłum, ciasnota, znów pewnie bieda, więc, po co
tam jechać?
Jak to się stało, że nasz autor tam trafił?
Przez czysty przypadek. Jego dobra znajoma postanowiła sprawdzić czy Indie
mogą być na jakiś czas domem dla niej. Więc zapytała Kreta czy nie chciałby jej
towarzyszyć w tej przygodzie. Pretekstem do wyjazdu był znajomy pani Eli,
Mariusz Orski, reżyser który przygotował sztukę "Ślub" Gombrowicza i
wystawił ją na deskach teatru Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Nowym
Delhi. Kret miał jechać tam by uwiecznić właśnie ten spektakl.
Już na samym początku podróżnik daje do poznania jedno z
ciekawszych świąt (moim zdaniem) w Indiach. Święto Holi, które jest ogromną atrakcją nie tylko
dla wyznawców, ale i dla każdego turysty przebywający podczas niego w Indiach.
Święto przypomina nasz śmigus-dyngus, lecz różni się tym, że tam podczas tego
święta jest znacznie cieplej i człowiek nie musi się bać, że będzie polany
całym wiadrem zimnej wody. Hindusi zamiast wody używają kolorowych proszków, którymi
podczas trwania święta obrzucają wszystkich tych, co tylko wyjdą na ulice.
Wieczorami rozpalane są wielkie ogniska i tłum delektuje się bhang -
tradycyjny napój często z dodatkiem haszyszu.
Kret w jednym z rozdziałów wprowadza czytelnika w świat Hidźra. Jest to tak zwana
trzecia płeć w kulturach Azji Południowej. Społeczność ta to najczęściej mężczyźni,
którzy w Polsce zostali nazwani by transseksualistami. W Indiach najczęściej są
eunuchami (wykastrowany mężczyzna).
Indie to jeszcze nie Europa więc dzięki temu czytelnik może przekonać się, że
jeszcze do tej pory większość małżeństw jest aranżowane przez ojca bądź
rodziców. Czytelnik ma też możliwość dowiedzieć się jak nazywa się kropka na twarzy
kobiet. I co to jest Bindi, Tika, Tilaka i Sindur. Poznaje to, że życie
kobiety w Indiach nie jest takie proste jak naszych matek i sióstr.
Tym, co mnie w książce bardzo zaskoczyło jest rozdział "Maharadża
tysiąca i jednego uśmiechu". Rozdział ten zawiera historię o tym jak Indie
a dokładnie maharadża Dźam Saheb Digwidżźajsinhdźi pomagał polskim sierotom
zaraz po wojnie. Maharadża ten oświadczył, że jest gotów przyjąć 1000 polskich
sierot! Którym potem pomagał w adopcjach.
Ale że Indie są ogromnym krajem nie można zapomnieć o tym jak się tam
porusza. Jeden z rozdziałów jest właśnie temu poświęcony. Ambasador, Motoriksza
albo Tata to kilka pojazdów z tego, co w tym kraju można zobaczyć a raczej
usłyszeć klakson, oraz też wielkie ilości motorów i rowerów. A na większe
długości zapraszamy do wiecznie zapchanych pociągów.
Więc, jeśli chcecie się dowiedzieć, czemu to Hidźra chcieli porwać Jarosława
Kreta zapraszam po odpowiedz do: Moje Indie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz