poniedziałek, 15 lutego 2016

Wywiad z Mirosławem Tomaszewskim

Zdjęcie z prywatnych zbiorów Autora
Dziś w Pajęczynę wpadł Mirosław Tomaszewski. Człowiek wielu talentów - autor książek, scenariuszy, wykładowca oraz inżynier z trzema patentami na koncie. U mnie na blogu pojawił się już jakiś czas temu wraz ze swoją książką Marynarka. Zapraszam do wywiadu!

Mariusz Podgrudny: Kim jest Mirosław Tomaszewski? Scenarzystą, pisarzem, a może inżynierem?

Mirosław Tomaszewski: Każdy z nas występuje w wielu rolach. Jednoznaczna definicja nie jest możliwa. W moim przypadku również. Niedługo zaczynam nowy semestr zajęć na Uniwersytecie Gdańskich jako wykładowca warsztatów scenariuszowych, więc jestem także nauczycielem akademickim raz w tygodniu rano. A po południu będę pisał następną powieść, więc będę jednego dnia nauczycielem, scenarzystą i pisarzem. A jeśli przyjdzie mi jeszcze rozwiązać jakiś techniczny problem związany na przykład z naprawą czegoś w domu, to także inżynierem.

MP: Czy pisanie scenariuszy można porównać do pisania książki?

MT: Wyobraźnia nie zna granic. Można porównać wszystko ze wszystkim. W tym przypadku nie trzeba jej dużo. Oba zajęcia są aktami kreacji i opowiadają historie, chociaż w zupełnie inny sposób. Są pisarze, którzy piszą a fabularnie i są tacy jak ja, opowiadający w książkach swoje filmy. Nie ma jednej recepty na powieść. Zasadnicza różnica jest taka, że scenariusz wymaga dyscypliny narracyjnej i struktury, a książka toleruje każdy rodzaj opowiadania historii, także filmowy. Język dialogów w scenariuszu jest zwykle inny niż w powieściach. Didaskalia w scenariuszu muszą być komunikatywne i precyzyjne, ale niekoniecznie piękne. Scenariusz i powieść stawiają inne wyzwania.

MP: Czy może Pan zdradzić do jakich seriali pisał Pan scenariusze?

MT: Pisanie dla telewizji nie zaliczam do swojej oryginalnej twórczości. W moim przypadku było to raczej praca w usługach, sprzedawanie swoich rzemieślniczych umiejętności. Serial wymaga dostosowania się do formatu, który w nim istnieje. Jest to zawsze praca w grupie scenarzystów, a dodatkowo trzeba wypełnić wiele zadań wynikających z obsady, terminów, budżetu produkcyjnego,
zastosowanych lokacji, ograniczonych możliwości studia itp. Wiele się tam nauczyłem, bo konieczna była niemal codzienna konfrontacja z wieloma fachowcami, czego nie daje praca pisarza, który zmaga się z tematem sam, a konfrontuje wyniki rzadko i zwykle z ludźmi spoza zawodu, więc szansa na profesjonale wsparcie jest zwykle małe. Ja współpracowałem w takich serialach jak: „Pierwsza miłość”, „Galeria”, „Kocham enter”. Poza tym pisałem wiele projektów scenariuszowych, które nie zostały zrealizowane. Jestem fanem wielu, głównie amerykańskich produkcji serialowych i uważam, że to tam z filmu fabularnego przenosi się najgoręcej bijący rytm opowiadania obrazami.

MP: Co jest trudniejsze napisać scenariusz czy książkę?

MT: To zależy. Trudniej jest napisać dobry scenariusz niż złą książkę. I odwrotnie. Poza tym zależy to od autora. Mnie większą trudność sprawia pisanie powieści z tego powodu, że zajmuje to wielokrotnie więcej czasu. Daje to jednak poczucie niezależności i pełnej swobody, co w filmie nie jest możliwe.

MP: Poza pracą z czego czerpie Pan przyjemność, czym lubi się zajmować w chwilach wolnych? Czy ma Pan swoje hobby?

MT: Jeszcze 10 lat temu namiętnie grałem w piłkę nożną. Teraz moim hobby jest głównie praca i to co z nią związane, czyli oglądanie filmów, seriali i czytanie książek, niestety, zbyt mało. A jeśli chodzi o wolne chwile, to nie mam pojęcia co to takiego. Zawsze jest coś do zrobienia, obejrzenia, przeczytania, przemyślenia.

MP: A czy dalej ma Pan swoich idoli, może wśród pisarzy albo scenarzystów?

MT: Niestety, scenarzyści nie są znani. Na afiszach występuję aktorzy i reżyserzy, więc to oni są idolami. Scenarzyści zwykle pracują w grupie, co też nie sprzyja ich podmiotowości. Podoba mi się praca wielu twórców, na przykład scenarzystów takich seriali jak: Breaking bad, Sześć stóp pod ziemią, Homeland, Big Bang Theory, Silicon Valley, The Kiling, Californication, True detective i wielu innych. Dramaturgiem, którego bardzo cenię jest Janusz Głowacki, a z pisarzy lubię Andrzeja Stasiuka, mistrza kontemplacyjnego stylu, chociaż jego proza jest kompletnie afabularna.

MP: W Marynarce opisane są dwa miejsca Sea Towers i Muzeum Miasta Gdyni, które w roku 2005 jeszcze nie istniały, czy to niedopatrzenie czy zamierzony zabieg literacki?

MT: Piszę prozę fiction. W świecie, który wykreowałem, oba te obiekty już w 2005 roku istniały,
chociaż w realnym świecie dopiero były w budowie. Miałem z tym pewien dylemat, ale zdecydowałem się nagiąć rzeczywistość, bo uznałem, że atrakcyjność wizualna tych miejsc zrekompensuje niezgodności chronologiczne. Wiedziałem, że te obiekty zostaną przez czytelników rozpoznane i zapamiętane. Zaczepienie się wyobraźni w tych miejscach podczas lektury będzie łatwiejsze i przyniesie więcej skojarzeń niż gdybym umieścił akcję w anonimowych budynkach. Uznałem to za warte tego małego fałszerstwa.

MP: Jest Pan twórca trzech patentów z dziedziny budowy maszyn. Może Pan coś więcej o tym opowiedzieć?

MT: Podczas pracy w gdyńskim „Radmorze” konstruowałem oprzyrządowanie technologiczne oraz maszyny i urządzenia, automaty i półautomaty do produkcji części z profili stalowych i aluminiowych, w skali seryjnej i masowej. Trzy z nich zyskały rangę patentów. Nie były to jednak żadne epokowe wynalazki.

MP: Jest Pan Gdynianinem, więc czy w Marynarce można doszukać się Pana osobistych doświadczeń?


MT: Bycie gdynianinem sprawia, że doświadczenie Grudnia 70, a szczególnie tzw. „Czarny Czwartek” musiało odcisnąć się mocno w głowie. To tego dnia zginął uczeń mojej szkoły (Technikum Chłodnicze) Stasiu Sieradzan. Był starszy i nie znałem go osobiście, ale świadomość tego, że uczył się w tych samych klasach, towarzyszyła mi często. To zderzenie z bezwzględną, totalitarną władzą było dla mnie szczepionką, która zdeterminowała moje myślenie o polityce, historii, ludzkim losie wplątanym w machinę dziejów, którą miele nieustannie. Ten motyw przypadkowej, bezsensownej śmierci jest obecny w „Marynarce”. Jest to ilustracja tego, że przeszłość nas kształtuje. Chociaż akcja tej powieści dzieje się głównie w roku 2005 i postacie żyją współczesnymi problemami, to uformowała ich przeszłość, z czego nie do końca zdają sobie sprawę. Ten totalny bunt głównej postaci powieści, wynika z tego, co zdarzyło się w jego rodzinie. Z tego samego powodu, ja też napisałem „Marynarkę”, a nie np. „Przygody wesołej pszczółki Mai”.

MP: A bohaterowie? Czy inspirował się pan swoimi znajomymi, rodziną? Czy są to całkowicie wymyślone postacie?


MT: Wszystkie postacie są wymyślone. Kiedy dotyka się takiej tragedii, łatwo zranić czyjeś uczucia.
Zdjęcie podebrane z http://www.tomaszewski.edumuz.pl/wordpress/
Wolałem nie ryzykować. Nawiązałem nawet kontakt z człowiekiem, który został wielokrotnie postrzelony, ale nieufność i podejrzenie, że jego historia zostanie wykorzystana politycznie, zamknęła drogę do współpracy. Starałem się natomiast, by wymyślone postacie reprezentowały charakterystyczne dla tamtych czasów szerokie spektrum ludzkich typów, którym wyznaczyłem dramaturgiczne role. Poza tym nie jestem dokumentalistą. Rzeczywistość ogranicza. To tak jak z Sea Towers i Muzeum Miasta Gdyni. Wolę mieć swobodę. To nie jest prawda, że życie pisze najlepsze scenariusze. Pisarze i scenarzyści robią to lepiej, jeśli są dobrzy. Nie jestem wielkim fanem prawdy, bo mam wątpliwości co do jej obiektywnego istnienia.

MP: A miejsca które są w Marynarce, czy któreś z nich jest dla Pana szczególnie ważne i już podczas pisania wiedział Pan, że ono musi się w niej znaleźć?

MT: Temat narzucił kilka miejsc, głównie związanych z Czarnym Czwartkiem – pomnik pod stocznią, cmentarz, trasy pochodów. Pozostałe były dobierane do celów, jakie powinny spełnić. Ponieważ postacie są fikcyjne, miałem pełną swobodę wyboru.

MP: W dedykacji jaką od Pana dostałem wspomniał Pan, że z Mławy pochodzi Pana babcia i czasem Pan u niej bywał, a w Ciechanowie? Czy ma Pan jakieś wspomnienia z tych wizyt, coś Pan lubi i pamięta z mojego miasta?

MT: Niestety, Ciechanów , to było miasto na trasie. Nie znam tam nikogo, oprócz Pana, korespondencyjnie.

MP: Jakie to jest uczucie gdy widzi się własną sztukę w Teatrze Telewizji? Pamięta Pan jak zareagował gdy pierwszy raz ujrzał swoje przedstawienie na szklanym ekranie?


MT: Minęło już sporo lat, więc niezbyt dokładnie pamiętam, ale z pewnością przeżycie musiało być duże. Niestety, przesunięto emisję z poniedziałkowego terminu emisji Teatru Telewizji po godzinie 20, na sobotnie popołudnie zarezerwowane dla Teatru Rozmaitości, co zmniejszyło liczbę widzów. Ale i tak radość i podniecenie było ogromne.

MP: Czy wcześniej podczas przygotowań do przedstawienia bywał Pan na planie? Dawał wskazówki reżyserowi, pomagał mu?

MT: Reżyserem „Stroiciela” został mój kolega Paweł Chmielewski, z którym współpracujemy do tej
Zdjęcie podebrane z Tomaszwski pisze
pory. Paweł był później reżyserem scen masowych w „Czarnym czwartku”, czyli bardzo poważnej części tego filmu. Jest też autorem filmów dokumentalnych, pracował w wielu serialach, zrealizował także moją sztukę „Jak bracia” dla Teatru Polskiego Radia. Przed realizacją omawialiśmy każdy szczegół. Obaj mieszkaliśmy w Gdyni, więc było to łatwe. Kręciliśmy to w wynajętym mieszkaniu w Gdańsku-Wrzeszczu. Byłem obecny podczas realizacji, ale nie cały czas. To wymagałoby siedzenia tydzień na planie, a to jest zbyt męczące, bo głównie się na coś czeka.

MP: Jakie ma Pan plany na przyszłość? Czy jakaś kolejna książka, a może zobaczymy jakiś
nowy spektakl z Pana scenariuszem?

MT: Bardzo chciałbym zobaczyć film nakręcony według mojego scenariusza, ale jak na razie nie udaje się to. Tymczasem skupiam się na nowej powieści. Jej fragmenty z komentarzami można przeczytać na blogu: www.tomaszewski.edumuz.pl albo na facebooku – „Tomaszewski pisze”.

MP: Na koniec muszę nawiązać do nazwy bloga. Lubi Pan pająki? A może również Pan się nimi interesuje i ma swojego ulubionego?

Mieszkam w zielonej okolicy, w okna mojego pokoju zaglądają drzewa starego, zdziczałego sadu, więc pająków mam w domu mnóstwo. Nie przeszkadzają mi, ale trudno mówić o przyjaźni. Nad biurkiem gdzie piszę mam rozpostartą pokaźną sieć, której nie likwiduję. Są w niej także złapane muszki. Gdy chcę opisać twardą walkę o byt, wystarczy, że spojrzę w róg pokoju. Ulubionego pająka jednak nie mam, bo trudno z nimi nawiązać kontakt intelektualny. Trochę boję się dnia, w którym to się zdarzy.

MP: Czy myśli Pan, że pająk lub skorpion byłby dobrym, głównym bohaterem książki?

MT: W typie prozy jaki uprawiam to o raczej niemożliwe. Główna postać, czyli protagonista musi posiadać pewne cechy, których pająk mieć nie może. Ale w fantasy, czy science fiction, kto wie...
Zdjęcie z prywatnych zbiorów Autora

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...