czwartek, 29 stycznia 2015

7.27 do Smoleńska

Czy jest coś jeszcze co nie zostało powiedziane o katastrofie w Smoleńsku? To chyba najdłużej rozpatrywana i komentowana tragedia w Polsce. Wokół niej narosło już kilka mitów; że to był zamach, że Rosjanie specjalnie stworzyli sztuczną mgłę nad lotniskiem, że w samolocie była bomba, że brzoza była zrobiona z metalu, itp. Na ten temat powstało również wiele książek jak np. "Smoleńsk 10 kwietnia 2010", "Ostatni lot. Przyczyny katastrofy smoleńskiej". W dzisiejszej recenzji jednak nie będę oceniał czy była to katastrofa czy też zamach, ale skupię się na książce, która w sposób nietypowy – zarówno przez swój tytuł jak i treść, która się za nią kryje zaintrygowała mnie na tyle, że trafiła na moją półkę.

Książka ta to „7.27 do Smoleńska”. Autor (bardzo zresztą słusznie) już na stronie czwartej jasno i wyraźnie zaznacza, że wszystkie wydarzenia są fikcją literacką. Mimo to znajdziemy w niej wiele podobieństw do tego co wydarzyło się w Polsce przed 10 kwietnia 2010 r.. Przykładem powyższego może być rozmowa dwóch mężczyzn na molo - przypomina tą, która odbyła się między Donaldem Tuskiem i Władimirem Putinem w 2009 r. na sopockim molo.

Książkę tę, którą ze względu na liczne nawiązania do wydarzeń rzeczywistych śmiało możemy zaliczyć do gatunku political fiction (bardzo popularnego ostatnio) z mocnym naciskiem na akcję, napisał Marcin Wolski. Pisarz znany miedzy innymi z: "Drugiego życia", "Wallenrod" czy "Prezydenta von Dyzmy" (ostatnią szczególnie polecam). Jest również dziennikarzem i satyrykiem, był współautorem programu "Polskie Zoo". Otrzymał trzykrotnie nominację do nagrody im. Janusza Zajdla.

Ale, ad rem, skupmy się w końcu na książce. Wszystko rozpoczyna się w Kijowie gdzie do jednego ze szpitali dociera główny bohater - Igor Rykow, rosyjski inżynier lotniczy. Na miejscu dowiaduje się, że matka, do której jechał z Rosji właśnie zmarła. Postanawia powiadomić o tym swoich najbliższych. Próbując dostać się na swojego maila dowiaduje się, że wszystko z ostatnich 2 dni zostało usunięte. Na szczęście Igor jest przygotowany na takie sytuacje gdyż ważne wiadomości wysyła do swojego najbliższego partnera w pracy. Gdy udaje mu się zalogować na pocztę kolegi znajduje tam wiadomość od jego narzeczonej, która go zaskakuje. Informuje ona, że w wypadku zginęło jego czterech współpracowników.
Rykow domyśla się, że nie mógł być to wypadek - ta czwórka nie przepadała za sobą i nigdy nie uwierzył by w to, że we czterech pili razem wódkę, a potem wsiedli wszyscy do jednego auta. Podejrzewa, że ich śmierć jest powiązana z tym o czym rozmawiali jakiś czas temu na stołówce - podczas remontu samolotu TU-154M nr. boczny 101 doszło do sabotażu. Igor podejrzewa, że ktoś kto uciszył jego kolegów teraz ma za cel zlikwidować i jego. Postanawia uciec jak najdalej na zachód. Lecz już w Polsce wpada w ogromne tarapaty. Po tym jak spotyka się z jednym z agentów Agencji Biura Wewnętrznego by przekazać mu informację jak ogromne niebezpieczeństwo czyha na polskiego Prezydenta i jego świtę, ten sam agent zostaje zabity. Rykow oskarżony o jego morderstwo ucieka, a jego śladem podążają już nie tylko rosyjskie tajne służby ale również polskie ABW. Do pościgu dołącza drugi główny bohater książki Kamilla (nie dwa "ll" to nie błąd) Zabielska - żądna sukcesów agentka ABW. Młoda lecz ambitna Kamilla rusza tropem Rykowa myśląc, że jest on kimś więcej niż tylko zwykłym inżynierem w zakładach w Samarze.

Wszystko w książce toczy się w mgnieniu oka. Cała 325 stronicowa pozycja to opis zaledwie 25 godzin - akcja nie zwalnia ani na chwilę. Ilość pościgów, strzelanin i wybuchów zadowoli wszystkich fanów literatury akcji i sensacji. Przez 25 godzin wraz z Rykowem odwiedzimy też sporą część naszego kraju - zaczynamy w Kijowie, a z biegiem stron przez Tarnobrzeg docieramy aż do Warszawy. Warto również zwrócić uwagę na bohaterów drugoplanowych - autor nakreślił ich na tyle ciekawie, że chociaż pojawiają się tylko na moment to zapadają w pamięć.

W mojej ocenie jest to książka naprawdę wciągająca, choć przyznaję, że podchodząc do niej miałem lekkie obawy, lecz z biegiem stron rozwiały się kompletnie. Uważam ją za jedną z lepszych pozycji jakie wyszły spod ręki Marcina Wolskiego, którego osobiście miałem możliwość poznać na targach książki w Warszawie. Prawdę mówiąc to właśnie on sam namówił mnie na kupna "7.27 do Smoleńska", bo planowałem wziąć tylko „Prezydenta von Dyzmę”. Teraz jednak mogę szczerze powiedzieć, że nie żałuję, a książka jest tak samo dobra, a nawet pokuszę się o stwierdzenie, że lepsza od Prezydent von Dyzma (a już na pewno ma więcej zwrotów akcji).

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...